Agonia świecy
Komentarze: 6
Było ciemno w pokoju, tylko płomień świeczki rozjaśniał mrok.Siedziałam z nieudolnym ,bo z pamięci naszkicowanym portretem na kolanach. Patrzyłam prosto w jej płomień...Jasny wysoki, niezmącony bezruchem powietrza. Lekko zagiety knot żażył się jasno, był sercem płomienia. Patrzyłam długo nie mrużąc oczu, chciałam odnaleźć w niej troszeczkę ciepła, jej światła w sobie, lub choćby pożyczyć i podpalić mój wciąż tlący się we wnętrzu knot...Jej płomień zaczął drgać niespokojnie, choć powietrze, może tylko pozornie stało w miejscu....Nagle pomyslałam jak ona jest zależna od jego podmuchu, od braku tlenu, od zgniecenia palcami, od kropli wody.....Ta dumnie stojąca na środku stołu świeca z jej wszechmogącym płomieniem, może ogrzać , albo spalić, ocalić lub odebrać komuś życie, ale tak naprawdę , jak opanuję jej płomień, jak zagrożę oddechem jej istnieniu , jak spuszczę w jej serce jedną swoją łzę... to będzie bezsilna i umrze... Czymże jest więc Moc Jednej Kandeli...?
We mnie wciąż tlący się knot żaży się czerwonym blaskiem...Czy znajdą się palce, by zgnieść go we mnie na zawsze, czyjeś łzy, a może kiedyś po prostu zabraknie tlenu.....czy też znajdzie się Ktoś, kto delikatnie roznieci we mnie wieczny płomień....? Ta świeca to nadzieja, ona nie umiera nigdy... (?)
Odłożyłam pióro...Zbliżyłam do niej twarz...Trwała spokojna, pewna swej mocy, płacząc jedynie kroplami wosku , jakby od niechcenia. Otworzyłam usta i wciągnełąm powoli rozgrzane wokól niej powietrze wydychając je prosto w jej serce... Zabiłam ją jej własną bronią- molekułami wprawionego w ruch ciepła.... Z lubością wciagnęłam w nozdrza zapach dymu. Knot przygasał powoli targany bezgłośną agonią ... Ostatni obłok dymu jeszcze długo będzie się unosił w pokoju zanim zasnę... To jej duch....
Jak łatwo zabić Moc Jednej Kandeli.... Jak łatwo powołać ją do życia....
Dodaj komentarz